Postacie historyczne
Ludwik Walesiak ( 1844 – 1924)
Portret - Ludwik WalesiakPrawdziwi bohaterowie nie domagają się chwały ani nagród. Nie wypinają piersi do orderów. Nie oczekują zadość uczynienia, ani nawet odnotowania w społeczeństwie swoich czynów. Stają się bohaterami spełniając swoją patriotyczną powinność, nie reżyserują swoich działań z myślą o nagrodzie czy sławie. Nie zdają sobie sprawy z faktu, że właśnie to co zrobili, było bohaterstwem. Oni postępują zgodnie z zasadami, z sumieniem, z potrzebą działania na rzecz wszystkich i w obronie własnych ideałów, w przekonaniu, że te ideały są wspólne wszystkim i że każdy na ich miejscu zachowałby się identycznie. Są to ludzie dla których zdrada jest hańbą, tchórzostwo również i którzy cierpią za miliony, kiedy dowiedzą się, że inni zdradzali, dekowali się i unikali jak ognia poświęcenia. Naiwni, prawi szczerzy, wspaniali ludzie. Był taki wśród naszych pradziadów. Żył, gospodarzył i walczył jak potrafił, w Chobocie. Jako młodziutki emisariusz działał na terenie gminy już kiedy tylko zaczęły się przygotowania do patriotycznego zrywu, jakim było powstanie styczniowe 1863r. Nazywał się Ludwik Walesiak. Miał jedenaścioro rodzeństwa i sześcioro dzieci. Dlatego większość mieszkańców tej okolicy jest w bliski lub nieco dalszy sposób spokrewniona z nim.
Ludwik był człowiekiem skromnym i sława jego nie wykraczała poza opowieści dla wnucząt. Nie dbał o to. Ale zatroszczył się o niego sam marszałek Piłsudski, zaraz po uzyskaniu przez nasz kraj wytęsknionej niepodległości. W 1918 roku, marszałek chcąc poznać osobiście weteranów powstania, zaprosił tych jeszcze żyjących do Sulejówka. Kiedy jego wnuczka, sześcioletnia Nastusia Walesiakówna znalazła się tam razem z dziadkiem i stanęła oko w oko a nawet podała rączkę wąsatemu człowiekowi z portretu na ścianie – wiedziała, że to ktoś wielki o którym wszyscy mówią z podziwem. I ten wielki człowiek obejmował teraz jej dziadunia, wręczał mu szablę, czapkę oficerską, całował go z dubeltówki i okazywał mu wielki szacunek! A więc dziadek był jeszcze kimś ważniejszym dla tego najważniejszego! Od tej pory - opowiada sędziwa w tej chwili pani Anastazja – nie było jesiennego ani zimowego wieczoru bez opowieści dziadka. Oczywiście o czasach cierpień pod rozbiorami, pod nahajką carską. O świętej miłości ojczyzny, o honorze i oczywiście przygodach dziadka jako emisariusza i łącznika – kuriera. O czasie, gdy dostarczał pocztę jednemu z pułków powstańczej armii generała Traugutta w lesie zwanym Borkiem na skraju pól należących do Walesiaków.
Z wielu opowieści najważniejsza, niesamowita, jest ta o cudownym ocaleniu, wręcz zmartwychwstaniu naszego wówczas dziewiętnastoletniego powstańca. A było to tak: Krytycznego dnia Ludwik udał się na pole, gdzie tuż przy lesie leżało powalone drzewo. Obuchem siekiery waląc w ten pień, w umówiony sposób – dawał znać zbrojnym, że przyniósł pocztę. Ledwie zdążył ją przekazać i żołnierz zniknął w lesie, jeszcze nie odłożył topora, jak na koniach w galopie dopadło go kilku rosyjskich żandarmów. Wiedzieli po co tu przyszedł. Na początek dali mu lekcję pejczami, kiedy nie odpowiadał na żadne pytania, przeszli do perswazji wciskając mu w ręce woreczek pełen złotych carskich rubli. Kiedy nadal milczał przeszli do ostrych tortur. Zaczęto go tratować końmi. Konie niechętnie brały w tym udział, nie mniej mocno go poobijali i poranili nie szczędząc bicza. Ukrył się częściowo pod pniem owego leżącego drzewa. Zakrwawiony, półprzytomny, został wywleczony i moskale postanowili go po prostu powiesić na najbliższym drzewie, wychodząc z założenia, że tego polaczka - zakapiora nie złamią w żaden sposób. Kaźnia trwała już dłuższy czas. Wszystko to widział ukryty w zbożu młodszy brat: Ludwika – Józef. Ruscy jak postanowili, tak zrobili, Ludwik odruchowo chwycił sznur tuż nad głową. Stracił palec kiedy szablą moskal utrącił mu ten uchwyt. Zawisł. Żandarmi widać nie lubili takiego widoku bo podcięli konie do galopu, aby po chwili zniknąć za zakrętem drogi. Wtedy wyskoczył z lasu nasz żołnierz powstaniec. Jednym cięciem uwolnił Ludwika. Ciało spadło ale po rozluźnieniu pętli już nie dawało oznak życia. Wtedy wiedza o reanimacji była znikoma, właściwie żadna. W dodatku ciało było pokłute bagnetami i zakrwawione. Powstaniec wrócił do lasu, a Józef pognał do domu z tragiczną wiadomością.
Carski zakaz zabraniał szacownego pochówku buntowników za jakich uważano wtedy polskich patriotów. Ciało ofiary za karę i ku przestrodze miało wisieć tam gdzie je powieszono przynajmniej przez kilka dni. Taka okrutna to była władza. Ale rodzina Walesiaków nie ulękła się i nie miała szacunku dla carskich ukazów! Trudno opisać sytuację w rodzinnym domu Walesiaków, ludzi światłych, której senior – Jan, ojciec Ludwika nazywany był we wsi zimowym nauczycielem. Szkoły nie było ale analfabetów też niewielu, bo Jan właśnie zimą dawał chłopskim dzieciom lekcje pisania i czytania.
Zaciemniono okna. Tej nocy kobiety modliły się i płakały, a mężczyźni pod kierunkiem ojca zabrali się do zbijania trumny z którą jeszcze przed świtem chcieli pojechać na skraj lasu, zapakować do niej ciało i wywieźć na cmentarz aby po chrześcijańsku je pochować. Już wiedzieli, że zginął bo nikogo nie wydał ale do ich domu rano mogli załomotać w drzwi moskale! Spieszyli się. Około północy dziewczyna pomocnica, usłyszała jakieś skrobanie do drzwi, wyjrzała w ciemność i wydawało jej się, że to pies zbłąkany głodny przyszedł po łaskę. Powiedziała to swojej gospodyni. Walesiakowa, tak jak i jej rodzina, nigdy człowieka ani zwierzęcia bez pomocy nie pominęła. Kazała dziewce dać psu chleba. Dziewczyna wyszła przed schodki... i ku swemu przerażeniu znalazła czołgającego się Ludwika, nieprzytomnego broczącego krwią! Rodzinę poderwało, byli pewni, że to martwego Ludwika ktoś przyniósł. Okazało się, że ten zdrowy, silny o atletycznej budowie chłopak, nie tylko charakter miał niezłomny. Ciało też. Ludwika umyto, krwawiące rany zaklejono chlebem ugniecionym z miodem i pajęczyną. Wprawdzie nie od razu odzyskał przytomność i wielu fragmentów swojej odysei nie pamiętał. Ale przeżył. A trumna przydała się do przewiezienia go na furmance aż do Mińska pod opiekę zaufanego lekarza. Ten przywrócił go do zdrowia po kilkumiesięcznej troskliwej kuracji. Wszyscy byli przekonani, że Ludwik po prostu jakimś cudem zmartwychwstał. Ale szeroko nie opowiadano o tej sprawie, ze zrozumiałych powodów. Powstanie upadło i nadal byliśmy pod carskim knutem. Ludwik wyzdrowiał. Po kilku latach ożenił się z Rozalią z Szatańskich z gminy Jakubów. Całe życie przeżyli gospodarząc w Chobocie. Urodziło im się sześcioro dzieci. Wszystkie wychował w miłości ojczyzny i najwyższych wartościach. Skuteczne to musiały być metody wychowawcze, skoro po dziś dzień, dla jego prawnuków hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” nie jest sloganem. Dają temu wyraz w czynach. Ludwik może być dumny z działań Anastazji w latach II wojny światowej.
Dla Anastazji był bohaterem, ale potrzebę pokazania jego bohaterstwa wszystkim, musiała tłumić przez wiele lat. Kiedy tylko przyszedł odpowiedni czas – wystawiła mu pomnik na terenie rodzinnej posesji. Zaprojektował go Ryszard Netzel artysta plastyk. Ludwik Walesiak jest wzorem Polaka patrioty przez wielkie „P” i wzorem przyzwoitego człowieka. Gospodarza, ojca, społecznika. A przy tym skromny, nie przechwalający się, on nie wystawiał piersi po medale. O jego wielkości wiedzieli ci, którzy wiedzieć powinni. Dali temu wyraz w opublikowanej ustawie z dnia 2 stycznia 1919 roku (Dziennik Praw nr 66, Ex 1919) o weteranach Powstania Styczniowego, zweryfikowanych Komisją Kwalifikacyjną. Ustawa ta była zatwierdzona przez Ministra Spraw Wojskowych i Ministra Skarbu. Imię Ludwika umieszczono w Dzienniku Personalnym Ministerstwa Spraw Wojskowych w latach 1921-1924. Na mocy tej samej ustawy otrzymał stopień oficerski i przyznana mu była stała pensja.
Ludwik zmarł mając 80 lat w 1924 roku w Chobocie. Był patronem 7-go pułku ułanów, który przybył konno do Chobotu na jego pogrzeb aby oddać mu hołd. Trumnę ciągnęły na marach cztery białe konie a przykryta była biało-czerwoną flagą, na której leżała czapka oficerska z trzema gwiazdkami. Orkiestra wojskowa odprowadzała Ludwika na miejscowy cmentarz w Długiej Kościelnej. Zasłużył na takie wzruszające honory. Wielu młodych we wsi dopiero wtedy zrozumiało kto żył wśród nich. Pora aby dowiedzieli się o tej postaci wszyscy. Wśród pamiątek i dokumentów, do najcenniejszych należy przysłany naszemu bohaterowi list od Rządu Narodowego w 1863 roku. Jest to list dziękczynny za odwagę i poświęcenie. Na czele Rządu Narodowego stał wówczas Romuald Traugutt, dowódca, który również drogo zapłacił za swój patriotyzm. Ale to już znana historia. Myślą przewodnią listu jest udokumentowanie wydarzenia jak i prośba Rządu Narodowego o przekazanie pokoleniom Polaków przykładu „jak należy Ojczyznę i braci kochać i wiernie im służyć” co my niniejszym staramy się uczynić. A list o którym mowa, jeszcze dzisiaj daje się odczytać.
Bożena Abratowska
Pismo do Pana Ludwika Walesiaka od Rządu Narodowego
(kilknij zdjęcie aby zobaczyć)
Tablica pamiątkowa w Chobocie
Tytuł „Honorowy Obywatel Gminy Halinów” został przyznany pośmiertnie Ludwikowi Walesiakowi zgodnie z Uchwałą Nr XXXV.316.2013 z dnia 19 kwietnia 2013 roku. Wyróżnienie odebrała prawnuczka Powstańca pani Maria Kettle podczas Święta Miasta i Gminy Halinów w dniu 2 maja 2013 r.
Józef Czuma "SKRYTY"
Portret - Józef CzumaPorucznik Józef Czuma ps. "SKRYTY" urodz. 6 lutego 1915 r. w Niepołomicach. Od 20 września 1935 roku uczył się w Szkole Podchorążych Piechoty w miejscowości Ostrów Komorowo. Ukończywszy szkołę został promowany do stopnia podporucznika. Pełnił służbę na Śląsku, w Tarnowskich Górach. Był dowódcą plutonu. Brał udział w walkach pod Lwowem. Odznaczony został Krzyżem Walecznych. 21 VI 1940 roku przedostał się do Wielkiej Brytanii. Otrzymał nominację na stopień porucznika. 29 XI 1942 roku Józef Czuma został zaprzysiężony w Oddziale VI Sztabu Naczelnego Wodza. Odtąd był już żołnierzem Armii Krajowej. Przyjął pseudonim „Skryty”. Skierowany został do Okręgu Warszawskiego AK, gdzie od września 1943 roku objął dowództwo oddziału dywersyjnego swojego imienia (oddział "Skrytego"), działającego na "linii otwockiej". Oddział „Skrytego” składał się z 4 grup bojowych, które były zlokalizowane w rejonie Świdry-Wiązowna, Radość, Rembertów i Falenica. Oddział przeprowadził kilkadziesiąt akcji zbrojnych różnego rodzaju, m. in. na transporty niemieckie, likwidacyjnych, na urzędy, fabryki. Często współdziałał z oddziałem dyspozycyjnym "Kosy" (Kolegium "B") por. cc Ludwika Witkowskiego ps. "Kosa". Oto niektóre z akcji bojowych „Skrytego”:
Atak na niemiecki pociąg urlopowy, Skruda 4 grudnia 1943r.
W dniu 4 grudnia 1943 r. o godz. 20.30 oddział dyspozycyjny z grupy „Skrytego”, uzupełniony grupą bojową z plutonu „Żbika” z grupy „Andrzeja” (razem około 70 ludzi), w ramach akcji odwetowej za masowe egzekucje wykoleił za pomocą materiału wybuchowego koło stacji kolejowej Skruda na trasie Warszawa – Mińsk Mazowiecki wojskowy urlopowy pociąg pospieszny relacji Berlin – Brześć. Wykoleił się parowóz i 6 wagonów. Jednocześnie do szturmu ruszyli grenadierzy z plutonu „Żbika”, atakując pociąg granatami, ładunkami termitowymi i ogniem pistoletów maszynowych, po czym odskoczyli na boki, by umożliwić oddziałowi por. „Skrytego” ostrzelanie pociągu ogniem karabinowym i z broni maszynowej. W drugim szturmie grupie grenadierskiej udało się podejść tylko do kilku ostatnich wagonów, gdyż silny ogień zorganizowanej w międzyczasie niemieckiej obrony uniemożliwił natarcie na całej linii. Akcja trwała około 30 minut. W godzinę później nadjechał na samoczynną minę – pułapkę wysłany z Warszawy pociąg ratowniczy z oddziałem Wehrmachtu, żandarmerią i policją kolejową. Przerwa w ruchu kolejowym na tej linii trwała 24 godziny. Straty Niemców: około 200 zabitych i rannych. Straty własne: 1 zabity („Zawiły”), 1 ranny („Argos”) z grupy „Żbika”. Ewakuowano ich z miejsca akcji.
Atak na niemiecki pociąg urlopowy, Skruda 23/24 lutego 1944 r.
W nocy z 23 na 24 lutego 1944 r. oddział dyspozycyjny „Skrytego” przy współudziale grupy z warszawskich obwodowych „DB” , skierowanej na przeszkolenie w akcjach terenowych, wykoleił za pomocą materiału wybuchowego oraz ostrzelał z broni maszynowej i karabinów koło stacji kolejowej Skruda na trasie Siedlce – Warszawa wojskowy urlopowy pociąg pospieszny relacji Brześć – Essen. Akcja ta nie spowodowała wśród Niemców dużych strat, gdyż prawdopodobnie na skutek zbyt późno odpalonej miny pociąg przetoczył się po torze i stanął daleko od stanowisk ogniowych. Niemniej wykoleiło się 7 wagonów, a przerwa w ruchu kolejowym trwała kilkanaście godzin.
12 lipca 1944 roku por. Józef Czuma został aresztowany przez gestapo, w pobliżu Dworca Głównego w Warszawie. Niemcy wiedzieli, że schwytali oficera AK, bili go i torturowali. Nie zdradził nikogo. Po kilku dniach „Skryty” został zamordowany w Alei Szucha, być może w trakcie przesłuchania, lub rozstrzelany na Pawiaku. Pośmiertnie odznaczono go Virtuti Militari V klasy. Przez długie lata powojenne, w czasach PRL-u, postać Józefa Czumy uległa zapomnieniu.